Obudziłam się z bólem pomiędzy
łopatkami. Nie mogłam sobie przypomnieć gdzie się znajduję. W pomieszczeniu nie
było okien ani mebli oprócz łóżka, na którym leżałam i stolika. Lampa, która
wisiała nad moją głową była wyłączona. Długo rozmyślałam, wpatrując się w
ciemność. Zdałam sobie sprawę co się stało. To wszystko co wydarzyło się w Sali
było moją winą. Nie wiem jeszcze jak to
możliwe, ale czuję, że to na pewno ja. Nagle całe moje życie stało się bardzo
odległe, poczułam, że spadam w otchłań. Nadal leżałam na łóżku, ale
jednocześnie cały czas spadałam. Zwinęłam się w kłębek. Nie wiedziałam co
robić. Stałam się odrętwiała.
Dokładnie
nie wiem jak długo tak leżałam. Z letargu wyrwało mnie skrzypienie zawiasów.
Weszła Dona z tacą, na której znajdowała się szklanka wody i talerz z kanapkami.
- Narobiłaś na górze niemałego
zamieszania. Rada cały czas zastanawia się nad tym jak to zrobiłaś – jej ton
był wesoły. Jak to mogło ją śmieszyć. Jednak coś mi się nie zgadzało.
- Jak to tam na górze? To są tu
jeszcze niższe kondygnacje?
_ No tak, ale ich już od dawna nie
używano. Tylko w nagłych przypadkach – spojrzałam na nią zdziwiona – Nie patrz
tak na mnie, nic nie wiem. A teraz zjadaj.
Posłuchałam jej, bo nie chciałam
żeby się zdenerwowała. Kanapki żułam powoli i się jej przyglądałam. Kiedy
skończyłam powiedziała:
- Ja nie mogę cię stąd zabrać.
Musisz jeszcze trochę poczekać. Za niedługo ktoś powinien przyjść. – wstała,
poklepała mnie po plecach i wyszła. Znowu zostałam sama. Nie chciałam tego. Po
raz kolejny ogarnęło mnie odrętwienie. O dziwo zasnęłam.
Śniły
mi się anioły i jakaś wielka, krwawa bitwa. To był okropny koszmar. Anioły
traciły skrzydła, wiły się z bólu i umierały. Mam nadzieję, że już nigdy więcej
tego nie będę widzieć. Skrzypnęły drzwi. Obok mojego łóżka stanął Marcel.
- To co się stało…
- Nic nie mów! – przerwałam mu
ostro.
- Skoro nie chcesz niczego się
dowiedzieć to sobie pójdę. – odwrócił się i zrobił krok w stronę drzwi.
- Zaczekaj. Powiedz mi co wiesz.- nagle nie mogłam mówić głośniej od szeptu.
- No dobrze. Fabian zrobił coś czego
nikt by się nie spodziewał. Płynem w strzykawce nie był wcale silny lek
uspakajający, tylko substancja, którą używali starożytni podczas walk. Jest to
coś jak narkotyk. Wstrzykiwali je jeńcom, po kilku godzinach zaczynały się potworne
halucynacje i koszmary. Żeby dostać odtrutkę musieli zdradzić tajemnice swojego
wojska. Jeżeli tego nie zrobili następnego dnia umierali w bardzo bolesnych
cierpieniach.
Zamarłam
na jego słowa. To było przerażające. Mogłam umrzeć. Widząc moją minę, nieco
mnie uspokoił mówiąc:
-Spokojnie, od razu podaliśmy ci antidotum,
ale nie zwalczy ono do końca objawów. Jeżeli już coś widziałaś to mi powiedz. Nie
martw się zaraz razem wrócimy na górę.
Nie wiem
dlaczego, ale nie chciałam mu wyjawić swojego snu. Co to mogło oznaczać? Przez
kilka minut toczyłam sama ze sobą walkę. W końcu jednak postanowiłam wszystko
opowiedzieć.
- To bardzo niedobrze, że akurat to
ci się przyśniło. To może być proroczy sen. Trzeba szybko powiadomić Radę. Chodź!
– złapał mnie za rękę i wybiegliśmy za drzwi.
Podziemie
ośrodka wyglądało strasznie. Wszędzie wisiały pajęczyny. Na każdych drzwiach,
które mijaliśmy, a było ich naprawdę dużo widniały dziwne znaki. Było tam też
bardzo ciemno. Marcel coraz bardziej przyspieszał. Dobrze, że mnie trzymał
inaczej nigdy bym za nim nie nadążyła. W końcu dotarliśmy do ogromnych schodów.
Tym razem trochę zwolniliśmy. Potem pojechaliśmy windą na wyższe piętra. Marcel
jak huragan wpadł do biblioteki. Zwróciły się ku nam zdziwione twarze członków
Rady.