Pomieszczenie było duże jak
szklarnia. Światło słoneczne zastępowały specjalne lampy. Płatki róż wydawały
się lśnić. Nie mogłam oderwać od nich wzroku. Kwiaty wydzielały delikatny i
słodki zapach. Coraz bardziej się w nim zatracałam.
-Uważaj, bo
ich zapach może być hipnotyzujący – nagle szepnął mi do ucha Marcel. Jego
oddech owiał mi szyję. Na rękach miałam gęsią skórkę. – Lepiej stąd chodźmy. –
wyszliśmy i skierowałam się na kanapę, na której wcześniej siedziałam.
` Mój przyjaciel chodził między półkami i
chyba szukał książki, a ja mu się tylko przeglądałam. Za każdym razem kiedy
znalazłam się w zasięgu jego wzroku spoglądał na mnie. Jego spojrzenie piekło
mnie w skórę. Musiałam opuszczać głowę, żeby nie zobaczył rumieńców na moich
policzkach.
- Czytasz
czasem poezję? – zapytał.
- Prawie w
ogóle. Nigdy nie potrafię jej zrozumieć.
- Nie musisz
rozumieć. Musisz to poczuć. – wyłonił się zza regału, niosąc w ręce niedużą
książkę. Usiadł obok mnie. – To jak chcesz spróbować czy ja mam czytać?
- Ty czytaj.
Ja nie mam już dzisiaj na nic siły.
Zaczął
recytować jakiś wiersz. Powiedział kto to napisał, ale nie zapamiętałam tego.
Nie wiem nawet o czym był ten wiersz, wtedy mogłam tylko patrzeć na jego oczy.
Zatraciłam się w nich kompletnie.
- I jak?
Podoba ci się?
- Tak –
zdołałam tylko wybełkotać.
- Widzę, że
chce ci się spać. Pójdę po coś po czy trochę odżyjesz. – wstał i wyszedł.
Kurde, czy ona naprawdę nic nie zauważył? Że niby mi się chce spać? A może po
prostu kogoś ma i nie reaguje na moje zachowanie, ale to jest niemożliwe.
Przecież sam mnie podrywał. To wydawało mi się trochę podejrzane. Postanowiłam,
że teraz jak wróci będę zachowywać się normalnie.
Po 5 minutach wszedł do biblioteki niosąc
tacę z dwiema wysokimi szklankami i dzbankiem jakiegoś napoju. Rozlał go do
szklanek i podał mi jedną uśmiechając się zachęcająco. Upiłam łyk. Smakował
bardzo dobrze. Czułam cytrynę, grejpfruta, inne cytrusy i miętę. Marcel miał
rację. Od razu poczułam jak wracają mi siły. Czułam się orzeźwiona.
- Wow.
Dobre. Ty to zrobiłeś?
- Ten napój
wymyśliła akurat Dona, ale najczęściej go robię. Wszyscy zawsze uważają, że nie
mają czasu na takie bzdury.
- Ale ty
oczywiście go masz.
- Mam bardzo
dużo czasu. Nigdzie mi się nie śpieszy. Nie robię nic ciekawego całymi dniami.
Nie powiem, że trochę mi się tu nudzi.
- A co
robiłeś wcześniej, kiedy mnie jeszcze tu nie było? – musiałam zadać to pytanie,
bo naprawdę nurtowało mnie od początku mojego pobytu tutaj.
- Na pewno
chcesz wiedzieć?
- Tak.
- No to
usiądź wygodnie, bo to będzie bardzo długa opowieść.
Wszystko zaczęło się dwa lata temu. W
ośrodku pracował wtedy pewien Hindus. Miał na imię Ali. Zawsze mnie fascynował.
Spędzałem z nim dużo czasu. Nauczył mnie wielu rzeczy, np. tego jak zwabiać do
siebie dzikie zwierzęta. Często z nim podróżowałem. Pewnego dnia powiedział mi,
że musi wyjechać na dłużej. Nie zastanawiałem się nawet. Od razu chciałem z nim
jechać. Nie zgadzał się na to. Mówił, że to będzie niebezpieczna podróż. Nie
chciał mnie narażać na niebezpieczeństwa. Nie dawałem za wygraną. W końcu się
zdenerwował i dla spokoju zgodził się. Fabianowi było obojętne co robiłem, więc
nie przejął się wiadomością, że wyjeżdżam. Tylko Dona się martwiła.
Wyruszyliśmy. Zaczęła się moja podróż życia.